content
Co jedzą rusałki?
Procesy hodowania motyli i tworzenia dzieł sztuki są analogiczne - z Bogną Burską rozmawia Agata Cukierska
Dzieło Bogny Burskiej to wielomiesięczny projekt artystyczny, polegający na próbie wyhodowania żywych motyli w galerii sztuki. Analizując formułę wystawiennictwa oraz ideę muzeum, artystka po konsultacjach ze śląskimi entomologami, stworzyła w przestrzeni wystawienniczej CSW Kronika specjalne pomieszczenie – motylarnię przeznaczoną dla lokalnych gatunków tych owadów. W swym wielowymiarowym działaniu Burska skupiła się na procesie: przepoczwarzania, zmianach form, wykluwania, hodowania. Nie traktowała motyli jak żywych dzieł sztuki. Motylarnia stała się metaforą pracowni artysty uwzględniającą wiele elementów: przechodzenie przez pewne stadia rozwoju, liczne procesy, czas, niepewność efektu, brak kontroli, niepokój. Jednocześnie, w oparciu o założenie, że geneza wszystkich typów muzeów, począwszy od ogrodów zoologicznych, przez muzea przyrody, na galeriach sztuki współczesnej skończywszy jest wspólna, projekt nawiązuje do początków wystawiennictwa: muzeów przed podziałem na specjalizacje, gdy naturalia i curiosa tworzyły gabinety osobliwości w sąsiedztwie dzieł sztuki we współczesnym rozumieniu. Po zakończeniu projektu wyhodowane motyle, które przeżyły zostały wypuszczone na wolność.
“Co jedzą rusałki” – Bogna Burska, 27.04. – 22.06.2013, CSW Kronika w Bytomiu, w ramach programu “Projekt Metropolis” organizowanego przez Fundację Imago Mundi we współpracy z CSW Kronika.
Procesy hodowania motyli i tworzenia dzieł sztuki są analogiczne.
Jak długo żyją rusałki?
Motyle żyją różnie. Niektóre odmiany będą żyły parę dni, bo one tyle żyją w naturze. Mamy jeden gatunek, który jako motyl, czyli imago, już się w ogóle nie odżywia. One jedzą tylko jak są gąsienicami, potem się przepoczwarzają i wykluwają już bez układu pokarmowego. Mają tylko jeden cel: polecieć i się rozmnożyć. Żyją kilka dni, żyją aż się spalą. W sensie metabolicznym.
Profesjonalna entomologiczna odpowiedź.
O ptasznikach też się dużo dowiedziałam jak robiłam Arachne. Kupiłam sobie wtedy taki podręcznik Ptasznik moje hobby.
Skąd pomysł na połączenie wylęgarni motyli ze sztuką współczesną?
Myślałam o hodowaniu motyli jako dzieł sztuki w galerii. Wydawało mi się, że procesy hodowania motyli i tworzenia dzieł sztuki są analogiczne. W obu przypadkach na końcu ma powstać coś zaskakującego, coś, co jest na swój sposób piękne. Dzieło sztuki może nie być piękne i atrakcyjne estetycznie, ale ciągle myśli się o sztuce w taki sposób. A nawet jeśli nie, to zgrzebne w formie dzieło konceptualne ma dawać nam przyjemność intelektualnego kontemplowania, podobną obcowaniu z pięknem. Wydawało mi się, że taki proces hodowania motyla, który ma wiele etapów swojego życia, jest delikatny, efemeryczny, bardzo przypomina pracę twórczą. Oba procesy są równie niepewne i skazane na możliwe niepowodzenia. Zarówno w sztuce, jak i naturze efekty bywają różne. Ale ten projekt jest też o wystawiennictwie. Wystawiamy hodowanie i jego efekty.
Podobno idea motylarni wykluła się z pomysłu z ćmami.
Miałam pomysł na zrobienie instalacji filmowej, której częścią byłyby ćmy. I wymyśliłam sobie, żeby projektor wyświetlający film, był osłonięty szybą w taki sposób, żeby owady do niego ciągnęły, ale się nie paliły. Żeby dążąc do światła i rzucając cień, stały się częścią projektowanego obrazu. Niestety okazało się, że jest to, może nie niemożliwe, ale na pewno niesłychanie trudne do wykonania i wymagałoby bardzo wielu prób. Pomyślałam wtedy, że samo hodowanie motyli w galerii ma sens. Przecież geneza muzeów, galerii, jest wspólna. Wszystkie muzea, łącznie z ogrodami zoologicznymi, gdzie hoduje się i trzyma żywe zwierzęta, muzeami przyrody czy galeriami sztuki współczesnej, mają wspólną historię. Okazało się, że wszystko w tej analogii się zgadza.
Wracasz do historii muzealnictwa, do muzeum historii naturalnej, czasów, kiedy nie było klarownego podziału na specjalizacje, gdy naturalia i curiosa tworzyły gabinety osobliwości w sąsiedztwie dzieł sztuki we współczesnym rozumieniu. Czy to, co obecnie dzieje się z instytucją muzeum nie spełnia swojej roli? Coraz częściej słyszymy o kryzysie muzeów, mówi się o turystyce kulturowej, globalizacji instytucji kultury.
Nie wiem czy to jest wokół kryzysu muzeum, ale na pewno wokół jego idei. Mam często poczucie, że formuła wystawy wyczerpała się. Robiąc wystawy w klasycznej formie czy oglądając je, mam poczucie absurdu. Ale z drugiej strony często trudno jest znaleźć inną. Czasami może dlatego, że nie ma ku temu środków, a przestrzenie wystawiennicze są. A czasami po prostu trudno jest o pomysł. To nie jest takie proste, żeby zaproponować coś alternatywnego, co miałoby sens.
Dla mnie to też bardziej osobista praca. Jest w niej coś z przełamywania osobistego kryzysu, przywracania wiary w sztukę, w to, że warto to robić. Ale to takie drobne zawirowania.
Ten projekt wydawał mi się bardzo ryzykowny i kiedyś nie chciałabym pójść na takie ryzyko. Przecież nie wiadomo, co się tak naprawdę okaże. Coś się może nie wykluć, albo motyle mogą bardzo szybko poumierać. Może zaatakować je jakaś choroba, albo my coś źle zrobimy, bo pomimo że jesteśmy pod opieką entomologa, nie mamy pełnej gwarancji, że na pewno nic złego im się nie stanie. Oczywiście staramy się, ale jak w życiu, nic nie jest pewne. Kiedyś nie odważyłabym się na takie działanie, bo miałabym poczucie, że zawracam widzowi głowę nie znając końcowego efektu.
Hodowanie motyli w galerii na pewno jest dyskusyjne, o czym przekonał się niedawno Damien Hirst. Jego instalacja In and out of Love w londyńskiej Tate spotkała się z dużą krytyką zarówno ze strony środowisk twórczych, jak i ekologów.
Afera z Hirstem wybuchła w momencie, kiedy planowaliśmy tę wystawę i miałam wątpliwości. Doszliśmy jednak do wniosku, że koincydencja, choć oczywista, jest bardzo powierzchowna. Oczywiście i tu, i tu są motyle w galerii, ale Hirst wykorzystał głównie gatunki tropikalne, bardzo spektakularne w swojej formie. Były one specjalnie przywożone do galerii i w niej wypuszczane. Motyle były tam traktowane bardzo przedmiotowo, nikt się nimi nie przejmował. Nie skupiano się tam nad procesem przepoczwarzania, zmian form, hodowania.
W Kronice nie wystawiamy tylko motyli, tylko sam proces ich powstawania. Ta moja motylarnia jest dla mnie metaforą pracowni artysty. Interesuje mnie analogia w podchodzeniu do dzieła sztuki, przechodzenie przez pewne stadia. Do tego dochodzi ten element niepewności: czy się uda?
Nie wiem czy motyle przypominają dzieła sztuki, czy nie. Ale tak jak z motylami, tak też z dziełami: trudno zdać sobie sprawę z tego, jak powstają. Wiadomo, że dzieło sztuki bierze się z wielu procesów, w tym analitycznych, ale tak do końca nie da się tego zdefiniować. To tak jak to banalne zdziwienie – patrząc na motyla, trudno sobie wyobrazić, że przed chwilą był gąsienicą.
Sam Hirst stwierdził, że praca ta była jedną z najbardziej skomplikowanych znaczeniowo jakie dotychczas stworzył. W jej tłumaczeniu posługuje się takimi gigantami znaczeniowymi jak miłość, sen, życie, śmierć. Faktycznie motyl w kulturze ma niezwykle bogatą symbolikę, począwszy od nieśmiertelności, po przemijanie…
Ta moja praca też jest o wielu rzeczach, jest też o decyzji utraty kontroli nad tym co się robi. Dla mnie to poruszanie się w jakiejś przestrzeni ryzyka. Myślę, że sztuka, którą uprawiamy w wielu przypadkach niewiele sobie robi z widza, szczerze tego nie lubię. A teraz ja też, trochę przewrotnie, wchodzę w taki obszar ryzyka, że pokażę tylko porażkę. Zawsze się bardzo pilnowałam, a teraz sobie na to pozwalam, z ciekawości, jak to będzie zdać się na proces. Do tej pory zawsze musiałam mieć pełną kontrolę i miałam takie przekonanie, że muszę zrobić coś naprawdę ciekawego i skończonego, całkowicie dopracowanego, żeby w ogóle zawracać komuś głowę. Że to taki mój obowiązek czy zawód.
Trochę to jest osobiste, a trochę to jest tak, że wszystko nagle zaczęło do siebie pasować.
Instalacja Hirsta jest kontynuacją jego wcześniejszych działań, zresztą na tej samej wystawie jest też praca, do której artysta wykorzystał muchy. Obserwując twoją dotychczasową twórczość wydaje się, że Rusałki są nową/odmienną drogą poszukiwań.
Jak mówiłam, zupełnie nowe dla mnie jest zdanie się na proces.
Ale też robiłam tę pracę z pająkiem, która jest prawdopodobnie jedną z moich najbardziej znanych, bo jest pokazywana od 2003 roku do dzisiaj. Ptasznik miał mieszkać przez cały czas w przestrzeni galeryjnej, która wyglądała jak normalny pokój, ale była przygotowana jak terrarium. Zamknięte pomieszczenie z odpowiednią wilgotnością, mierzeniem temperatury, ze wszystkim. Zostało ono specjalnie skonstruowane tak, aby z jednej strony widz mógł je obserwować, a z drugiej, żeby pająk nie mógł wyjść. Wszystko było dokładnie przygotowane i parę dni przed otwarciem wystawy okazało się, że właściciel budynku się nie zgadza, żeby pająk tam mieszkał, bo to groźny gatunek. Choć tak naprawdę nie jest tak groźny jak się utarło.
W ostatniej chwili musieliśmy zrobić film i to film był pokazywany na wystawie. Ale i tak ostatecznie nikt do końca nie wiedział czy ten pająk tam jest, czy go nie ma, bo pomieszczenie przygotowane dla żywego pająka i zamknięte jak terrarium pozwalało myśleć, że jedynie się schował.
Robiłam też taką drobną pracę w Gdańsku, ze świerszczami, w Galerii Gablotka na terenie Stoczni Gdańskiej. Tę gablotkę zamieniłam w terrarium. Świerszcze dostały mikrofon, na zewnątrz były głośniki. Świerszcze cykały, głośniki grały w dużej przestrzeni i zadziałał taki mechanizm zwrotny, ponieważ jak świerszcze słyszą głośne dźwięki to wtedy zaczynają do tego cykać. Poza tym fajne jest nagłaśnianie zwierzęcej muzyki, taki samograj.
Mam też w planach kilka takich projektów, może je kiedyś zrealizuję.
Prawda jest taka, że praca ze zwierzętami jest dość upierdliwa, mało komu chce się tak angażować. Praca nad taką wystawą zamiast zakończyć się wraz z jej otwarciem, tak naprawdę dopiero się zaczyna, bo o zwierzęta trzeba dbać. Są one okropnie nieprzewidywalne, strasznie mnie stresuje odpowiedzialność za nie. Z drugiej strony, jest tak, że jak się robi na przykład filmy found footage’owe przez jakiś czas, to wszyscy cię z tym kojarzą i zapraszają tylko do takich przedsięwzięć. Raz już zmieniłam swój główny temat pracy i wiem, że musi być parę lat update’u zanim się ludzie połapią, że teraz jest inaczej. Przyporządkowujemy artystów tematom czy mediom, co w sumie jest dość naturalne.
Ale żeby nie było – nie chcę od teraz pracować tylko ze zwierzętami, ostatnio sama się dziwię jak różnymi, pod każdym względem, rzeczami zajmuję się w tym samym czasie.
Powiedziałaś, że praca ze zwierzętami jest upierdliwa, a co z kontrowersjami?
Pojawia się pytanie o etyczność takiego działania. Mnie się wydaje, że żyjemy w świecie, w którym trudno jest dyskutować na przykład o etyczności produkcji mięsa. Czy taka ilość i sposób jest konieczny? To mogłoby się odbywać inaczej. To raz. A dwa: nie ma potrzeby jedzenia tego mięsa codziennie, jeśli się jest w miarę zdrowym, dorosłym organizmem. Chyba w ogóle jako społeczeństwo przeżeramy się tym mięsem, ze szkodą dla własnych ciał. Myślę, że część osób uznaje używanie zwierząt w ramach sztuki za nieetyczne, nieświadomie lub świadomie wychodząc z założenia, że sztuka nie jest tak naprawdę potrzebna czy konieczna, więc można w jej obrębie zabronić wszystkiego, co ktoś może ewentualnie uznać za kontrowersyjne lub co niesie ze sobą jakiekolwiek ryzyko. Mówiąc niejako tym samym językiem – sztuka powstawać nie musi, więc na wszelki wypadek możemy w jej ramach zabronić wszystkiego, co uznamy za stosowne.
Istnieją ogrody zoologiczne, jemy mięso, używamy zwierząt do eksperymentów medycznych i żyjemy w kulturze, która się na to zgadza i uznaje te działania za konieczne. Czy sztuka jest konieczna?
Jestem całkowicie przeciwna zadawaniu cierpienia zwierzętom w ramach sztuki. Ale myślę, że można z nimi pracować, jeśli się o nie dba.
Po skończonym projekcie motyle zostaną wypuszczone na zewnątrz.
Tak. I również dlatego wybraliśmy do projektu tylko lokalne gatunki. W przypadku motyli tropikalnych, gdy się je wypuszcza na zewnątrz, po prostu przyspiesza się ich śmierć. Jest to też nielegalne, nie należy wypuszczać gatunków w miejscu, w którym one nie występują. Ale wymyśliliśmy to w ten sposób również dlatego, że nie chodzi nam o tę spektakularność efektu, jak u Hirsta. Jak już wspominałam, to proces jest ważny, nie chcemy odciągać od niego uwagi.
A gatunki są lokalne, polskie czy raczej środkowo-europejskie, mogą żyć wszędzie, nie tylko na Śląsku.
W takim razie dlaczego motyle właśnie na Śląsku?
Projekt Metropolis umożliwił nam tę realizację, pomaga nam pani Katarzyna Klois ze Śląskiego Towarzystwa Entomologicznego, korzystamy z jej wiedzy. W fazie przygotowań odbyliśmy spotkanie z tym Towarzystwem, które mieści się w Bytomiu, nieopodal Kroniki. No i jak się okazało, na Śląsku jeszcze parę lat temu znajdowała się taka motylarnia, prowadzona przez Bolesława Szczepańskiego, amatora entomologa. Mieściła się na ogródkach działkowych, przychodziły tam wycieczki ze szkół, więc pojawił się też aspekt edukacyjny. Tamta motylarnia była bardzo amatorsko składana ze starych firanek, jakichś siatek, z tego co było. Czyli jest jakaś tradycja, czego dowiedzieliśmy się później. Ale dla mnie to jest przede wszystkim projekt o sztuce.
I pewnie mógłby on powstać gdzieś indziej, ale myślę, że to dobrze, że akurat tu. Motyle na Śląsku, a nie kopalnie, nie smog. Czemu nie? Można inaczej afirmować rzeczywistość, nie zawsze musi być taka skażona i obciążona.
Bogna Burska “Co jedzą Rusałki”, CSW Kronika w Bytomiu, kwiecień – wrzesień 2013
Projekt powstał w ramach organizowanego wspólnie przez Fundację Imago Mundi, CSW Kronika w Bytomiu i Muzeum Śląskie w Katowicach programu “Projekt Metropolis”